Każdy chyba pamięta moment, w którym dowiedział się o „pełnoskalowym ataku Rosji” (mnie ta wiadomość zastała na sali szkoleniowej). Dziś, po ponad dwóch tygodniach można się przyjrzeć sposobom, w jaki zareagowaliśmy i odpowiedzieć na pytanie, jak można reagować lepiej.
Stres, który się włączył wraz z tą wiadomością uruchomił w nas bardzo różne zachowania.
- Mój przypadek to „ćpanie wiadomości” – kompulsywnie sprawdzałem wszystkie informacje, w możliwie wielu serwisach dostępnych w internecie. Tak próbowałem sobie zapewnić poczucie kontroli, wielu się pewnie odnalazło w tym schemacie.
- Ale mam znajomych, którzy z czasem zaczęli reagować inaczej – po kilku dniach odcięli się całkowicie od wiadomości. Gwałtowność tej decyzji miała zapewnić ochronę przed poczuciem lęku i dyskomfortu życia ze świadomością wojny. Próbowali żyć, jakby nic się nie stało, wrócili do podlewania kwiatków i ćwiczeń rozciągających.
- Część z nas stosunkowo szybko przeszła do działania. Te pierwsze chwile zaangażowania w pomoc były chaotyczne, chcieliśmy zrobić wszystko na raz zapewniając np. o wysyłce tego samego koca w dwa różne miejsca – stres skupiał nas bardziej na akcji, bez etapu refleksji i planowania.
- Byli wreszcie tacy, którzy zamarli w oczekiwaniu – dla nich trudniejsze stało się zrobienie czegokolwiek.
Oczywiście te różne sposoby reakcji mieszały się w nas w różnych proporcjach. Ja po kilku dniach potrzebowałem kryteriów, które pozwolą mądrze skorygować zaangażowanie i nadać mu jakieś ramy.
Patrząc na obrazy zniszczenia, na życie ludzi, które rozpada się jak wieża jenga po wyciągnięciu zbyt wielu klocków, jasne było, że od siebie również mogę wymagać pomagania większego, także nadwyrężającego – mój byt nie jest zagrożony, chwilowy dyskomfort mu nie zaszkodzi. Jednocześnie potrzebowałem znaleźć granice tego nadwyrężenia. I wtedy pomyślałem, że tu, na drugim froncie, moja wieża jenga nie może się rozpaść – że muszę pomagać tak, by jednocześnie pozostać wystarczająco stabilnym. Mogę wyciągnąć maksymalnie wiele klocków, ale nie tyle, by to groziło zawaleniem wieży.
Bo to przecież pomysłem Putina od zawsze jest destabilizacja, więc ja muszę być wystarczająco stabilny (psychicznie, zdrowotnie, finansowo) i taki jest mój udział w tej wojnie, na drugiej linii frontu. To nie tylko pozwoli dalej pomagać, ale rozwijać dookoła wszystko to, co wojną nie jest.
I wtedy już dużo łatwiej mogłem sobie odpowiedzieć na praktyczne pytania:
- Jaka porcja wiadomości pozwala mi wiedzieć wystarczająco i podejmować decyzje (o pomaganiu, o zabezpieczeniu własnej rodziny, o zaangażowaniu w media społecznościowe, itd.)? (Jasne stało się, że oglądam za dużo)
- Jaka będzie najsensowniejsza pomoc?
- Ile czasu i pieniędzy możemy poświęcić?
A poza tym uważam, że putinizm trzeba zniszczyć.